Żyjemy w popkulturowej epoce seriali. I to nie tylko tych telewizyjnych. Filmy muszą mieć sequele, prequele, być częścią sagi albo jakiegoś „cinematic universe”. Każda udana gra komputerowe obrasta w dziesiątki dodatków i kolejnych części. Temu trendowi nie oparły się również książki.
Prawo rynku jest bezwzględne – cykle, sagi, serie i tym podobne sprzedają się lepiej niż pojedyncze powieści. To jednak może być problem dla czytelnika, który szuka czegoś nowego do przeczytania bez konieczności przebijania się przez kilkanaście tomów i kilka tysięcy stron.
Dlatego dziś chciałem wam zaprezentować dziesięć powieści wartych polecenia, które można czytać jako pojedyncze książki. To nie znaczy, że nie są częścią cyklu. Pod uwagę biorę wszystkie powieści, które stanowią zamkniętą całość, nawet jeśli na fali ich sukcesu autor zdecydował się potem dopisać ciąg dalszy. Na przykład „Hobbita” traktuję jako pojedynczą powieść, mimo że „Władca Pierścieni” stanowi jego kontynuację. Ale „Harry Potter i Komnata Tajemnic” ewidentnie jest częścią powieściowego cyklu.
Pod uwagę biorę wyłącznie powieści – żadnych poradników, reportaży, książek podróżniczych, popularnonaukowych itp. Nie będę też wymieniał książek będących klasykami literatury.
Przedstawione książki należą do różnych gatunków, stąd trudno je porównywać między sobą. Dlatego ułożyłem je alfabetycznie autorami. Są to książki, które polecam z czystym sumieniem, choć na pewno nie dla wszystkich będą odpowiednie. Dopisujcie swoje propozycje w komentarzach!
1. Richard Bachman, Wielki marsz
Richard Bachman to literacki pseudonim Stephena Kinga. Publikował pod nim książki, które uważał za zbyt mroczne, by publikować je pod własnym nazwiskiem. A jeśli coś jest zbyt mroczne dla Stephena Kinga…
Akcja „Wielkiego marszu” toczy się w bliżej nieokreślonej przyszłości w Stanach Zjednoczonych. Co roku stu nastoletnich chłopców startuje w tytułowym długim marszu. Muszą iść z prędkością minimum 4 mil na godzinę (ok. 6 km/h). Nie mogą przerywać w żadnym wypadku – ani na sen, ani na potrzeby fizjologiczne. Jeśli prędkość maszerującego spadnie poniżej 4 mil, otrzymuje ostrzeżenie. Trzecie ostrzeżenie oznacza eliminację. Ten, który dojdzie najdalej zostaje zwycięzcą, a państwo zaspokaja jego potrzeby do końca życia.
A co z przegranymi? Eliminacja jest fizyczna. Na trasie maszerującym towarzyszą żołnierze, który rozstrzeliwują na miejscu wszystkich przegranych.
Powieść jest dość krótka i obejmuje tylko jeden marsz. Nie wiemy wiele o dystopijnym USA, jednak życie nie jest tam najlepsze, bo chłopcy sami zgłaszają się na ochotnika do marszu. Całe wydarzenie jest pokazywane w telewizji, tłumy śledzą je na trasie i budzi ogromne emocje w społeczeństwie. Widzowie najbardziej lubią moment eliminacji kolejnych zawodników.
„Wielki marsz” to opowieść o granicach możliwości, człowieczeństwie i jego utracie oraz o niszczącym wpływie mediów. Dziś pewne motywy mogą się wydawać wyświechtane, ale powieść ukazała się pierwotnie w 1979 r. Do dziś jednak bezduszność całego wydarzenia jest wstrząsająca.
Ta powieść była jedną z ważniejszych inspiracji dla Suzanne Collins przy pisaniu „Igrzysk Śmierci”.
2. Max Brooks, World War Z
Zombie apokalipsa rzadko wspina się na wyżyny literackiego kunsztu. Można wręcz powiedzieć, że z reguły sięga dna. Jednak „World War Z” to powieść wyjątkowa pod wieloma względami.
Zacznijmy od formy. Narratorem jest bezimienny pracownik ONZ. Po 10 latach od zakończenia wielkiej wojny z zombie jeździ po całym świecie i zbiera relacje ocalałych. Powieść jest zbiorem właśnie takich relacji.
Można się zastanowić czemu czytać książkę, której autor zaspojlerował zakończenie na samym starcie. Jednak w „World War Z” wcale nie chodzi o zombie. Max Brooks wszechstronnie analizuje czynniki społeczne, polityczne, ekonomiczne i psychologiczne, które sprawiły, że wirus solanum, tworzący zombie, wyrwał się z Chin i zapoczątkował zabójczą pandemię. Brzmi znajomo?
Koronawirus nie jest aż tak zabójczy, a ludzkość nie stanęła na krawędzi wymarcia. Jednak pod płaszczykiem horroru autor przemyca przemyślane obserwacje dotyczące społeczeństwa w XXI wieku. Szczególnie ważne w dobie prawdziwego kryzysu epidemicznego. I niestety niezbyt optymistyczne.
Zobacz obszerniejszą recenzję „World War Z
3. Ernest Cline, Player One
Gatunek: dystopia (?)
Ten świat może stać się własnością dowolnego internauty, który rozwiąże zagadkę zmarłego twórcy OASIS. Jednak ten, kto chce rozwiązać zagadkę, musi poznać popkulturę z lat 80-tych XX wieku w najdrobniejszych szczegółach, bo to w tym kodzie kulturowym twórca OASIS zapisał swoje wskazówki.
To co wydaje się dystopią w rzeczywistości jest dość lekką opowieścią o walce garstki zapaleńców ze złą korporacją. To co w tej powieści wyjątkowe, to niesamowity nerdowski klimat. Jeśli czujesz się nerdem, pałasz sympatią do tej subkultury, lepiej gada ci się z komputerem niż z człowiekiem albo marzyłeś, żeby twoja gromadzona z zapałem wiedza o kompletnie bezużytecznych kwestiach kiedyś się przydała, „Player One” jest powieścią dla ciebie. Autor stworzył powieść od nerda dla nerdów z ogromnym ładunkiem nostalgii.
Nie sugerujcie się tylko filmem Stevena Spielberga, który wziął wszystkie najbardziej banalne elementy powieści, odarł ją z całego nerdowskiego klimatu i stworzył potworka nie dającego się oglądać.
Zobacz obszerniejszą recenzję „Player One”
4. Marc Elsberg, Blackout
Jak krucha jest nasza cywilizacja? Wystarczy odłączyć wtyczkę i staniemy na krawędzi upadku.
We Włoszech terroryści wpuszczają do sieci energetycznej wirusa komputerowego za pośrednictwem inteligentnego licznika prądu w zwykłym mieszkaniu. Wirus doprowadza do poważnej awarii zasilania w całych Włoszech. Ściśle ze sobą powiązane sieci europejskich państw padają jedna po drugiej. Europa zostaje kompletnie bez zasilania.
W tym zamieszaniu jedynym, który ma ślad prowadzący do sprawców, jest były haker. Tyle że terroryści dostarczają władzom dowody, że to właśnie on jest winien całej sytuacji.
„Blackout” ma wszystkie cechy klasycznego thrillera: wyścig z czasem, wysoką stawkę, samotnego sprawiedliwego, który walczy nie tylko ze „złymi”, ale i machiną państwa. Jednak to co go wyróżnia to nader wiarygodna i przerażająca wizja stopniowego upadku cywilizacji w Europie.
Początkowy spokój i międzyludzka solidarność szybko znika. Zasilanie tracą kolejne strategiczne obiekty. Niedziałające chłodnie sprawiają, że zaczyna brakować żywności. Pompy dostarczające wodę do mieszkań też są na prąd. I tak dalej. Każdy kolejny dzień to setki, a potem tysiące ofiar. Czy uda się dopaść terrorystów albo chociaż zakończyć blackout?
5. Ken Follett, Filary Ziemi
Rozbudowana powieść historyczna, osadzona w XII-wiecznej Anglii. Osnową opisanych wydarzeń jest budowa katedry w fikcyjnym mieści Kingsbridge. Na tym tle przez kilkadziesiąt lat śledzimy losy kilku rodzin oraz przeora lokalnego opactwa. Kolejne wzloty, upadki, miłość, nienawiść, polityka, wojna i ekonomia.
Jednocześnie całą Anglią wstrząsa wojna domowa związana z kryzysem sukcesyjnym, znanym w historii Anglii po prostu jako „Anarchia” („The Anarchy”). Bohaterowie wbrew swojej woli zostają wciągnięci w te wydarzenia, zwłąszcza gdy okazuje się, że mają coś wspólnego z katastrofą Białego Statku, która doprowadziła do wojny.
„Filary Ziemi” to powieść, która ustanowiła nowe standardy dla gatunku. Pojawili się liczni naśladowcy, ale nikt tak jak Follett nie potrafi oddać klimatu średniowiecznej Anglii, tytanicznego wysiłku wznoszenia katedry i tchnąć życia w ludzi, którzy żyli setki lat temu. Oczywiście autorowi zdarzają się potknięcia, czy nieścisłości historyczne, ale w tym gatunku nie znajdziecie nic lepszego.
Follett dopisał jeszcze dwie powieści, których akcja dzieje się w Kingsbridge, odpowiednio w XIV wieku („Świat bez końca”) i XVI wieku („Słup ognia”). Jednak każda z tych powieści jest całkowicie samodzielna, a żaden z sequeli nie dorównuje oryginałowi.
6. Dmitry Glukhovsky, Metro 2033
Mamy rok 2033. Po ogólnoświatowej wojnie nuklearnej ludzkość została zepchnięta pod ziemię. Na powierzchni króluje promieniowanie i mutanty. Kolonia ocalałych żyje w moskiewskim metrze. Nie wiedzą, czy gdziekolwiek indziej przetrwali ludzie. Małe grupki zamieszkują poszczególne stacje. Niektóre ze sobą walczą, inne handlują. Na niektórych żyją faszyści, na innych komuniści, na niektórych niebezpieczni sekciarze. Artem, mieszkaniec jednej z peryferyjnych stacji, musi udać się o pomoc dla swojego zagrożonego domu. W tym celu będzie musiał przejść niemal całe metro.
O ile większość motywów tej powieści jest znajomych, o tyle wszystko jest poskładane bardzo zgrabnie. Samo metro jest tu pełnoprawnym bohaterem. Tunele zdają się żyć, mieć świadomość, a podczas lektury włosy nie raz stawały mi dęba. To mieszanina powieści akcji z horrorem. Momentami sami nie wiemy co jest faktycznym zagrożeniem, a co tylko majakami przerażonego nastolatka.
Moskiewskie metro jest brudne, brutalne i nie wybacza słabości.
Po sukcesie książki autor dopisał jeszcze dwa kolejne tomy, ale nie dorównują one oryginałowi, a wręcz go psują. Jednocześnie wyrosło całe uniwersum, z powieściami tworzonymi przez różnych autorów, także Polaków. Jak zwykle w takich sytuacjach jedne są lepsze, inne gorsze. Jednak żadna nawet nie zbliżyła się klimatem do „Metra 2033”.
Zobacz obszerniejszą recenzję „Metro 2033”
7. Kazuo Ishiguro, Nie opuszczaj mnie
Ishiguro, noblista z 2017 r., kreśli zwodniczo spokojny obraz Halisham, szkoły z internatem gdzieś na brytyjskiej prowincji w latach 90-tych XX wieku. Czytelnik szybko jednak orientuje się, że coś się nie zgadza. Akcja wyraźnie dzieje się w alternatywnym świecie, a uczniowie Halisham nigdy nie widują się z rodziną ani nie opuszczają murów placówki. Chyba że ją kończą i udają się spełnić swoje tajemnicze przeznaczenie.
Tajemnicze dla czytelnika, bo bohaterowie nie mają co do niego wątpliwości. Śledzimy losy paczki przyjaciół od ich dzieciństwa, przez lata nastoletnie, aż po dorosłość. Wydają się normalnymi ludźmi. Dorastają, mierzą się z typowymi dla tego okresu problemami, zakochują się, uprawiają seks, kłócą się i rozstają.
Nad zwodniczo spokojną powieścią cały czas wisi atmosfera zagrożenia, którą bohaterowie przyjmują to z fatalistyczną rezygnacją, to próbując się buntować. Czy jednak są w stanie odmienić rolę w społeczeństwie, którą przypisano im od urodzenia?
8. David Nicholls, Jeden Dzień
Historia Emmy i Dextera – dwojga młodych Brytyjczyków. Przez 20 lat (1988-2008) co roku śledzimy ich losy w dniu św. Swithuna, czyli 15 lipca.
Na pierwszy rzut oka mamy do czynienia z klasycznym romansem. Bohaterowie wyraźnie mają się ku sobie, jednak z różnych względów poprzestają na przyjaźni, która również poddawana jest ciężkim próbom. Dexter, lekkoduch z zamożnej rodziny, odnajduje się w przemyśle rozrywkowym. Emma, idealistyczna intelektualistka, musi ciężko pracować na swoje utrzymanie.
Romans szybko przestaje być cukierkowy, a w życie bohaterów wkrada się proza życia, używki, nieudane związki, niepowodzenia zawodowe. Emma i Dexter popełniają błędy, a ich młodzieńcze nadzieje i plany nie wytrzymują brutalnego zderzenia z rzeczywistością. To historia o dorastaniu, ale nie tym nastoletnim. Raczej o czasie, kiedy młodzi ludzie muszą iść na kompromis z własnymi ideałami, a ich entuzjazm zastępuje fatalizm i zniechęcenie.
Jednocześnie autor serwuje nam liczne obserwacje z życia brytyjskiej klasy średniej z przełomu stuleci. Ten obraz jest zaskakująco aktualny dla Polaków, którzy w dorosłość wchodzili po wejściu Polski do UE: liczne szanse i możliwości, ale też drogie mieszkania, ciężka praca na śmieciowych umowach i trudności w awansie społecznym.
9. Terry Pratchett, Spryciarz z Londynu
Trudno jednoznacznie przyporządkować „Spryciarza” do konkretnego gatunku literackiego. W gruncie rzeczy to hołd złożony przez Pratchetta XIX-wiecznej literaturze obyczajowej, a szczególnie Charlesowi Dickensowi. Zresztą sam Dickens pojawia się na kartach powieści, w towarzystwie innych ciekawych postaci historycznych.
Jednak głównym bohaterem powieści jest Dodger. Nastolatek żyje na ulicach XIX-wiecznego Londynu i utrzymuje się z tego co znajdzie w kanałach. Jest typowym ulicznym cwaniaczkiem, który zna cała dzielnicę. Dobrze mu z tym życiem. Tyle że pewnego dnia nieopatrznie ratuje pewną młodą kobietę. Przyciąga tym uwagę całej masy ludzi. Niektórych wolałby nie spotykać.
W „Spryciarzu z Londynu” wyraźnie słychać echa „Olivera Twista” czy „Davida Copperfielda” jednak przefiltrowane przez typowy pratchettowski humor. XIX-wieczna londyńska ulica w jego interpretacji, podobnie jak u Dickensa, to świat znacznie lepszy i bardziej kolorowy niż na kartach historii. Jednak dzięki temu powieść to bardzo przyjemna i wciągająca lektura.
10. Timur Vermes, On wrócił
Adolf Hitler budzi się na podwórku. Dlaczego nie jest w bunkrze? Czemu Bormann nie przychodzi na wezwanie? Czemu nie słychać odgłosów bitwy o Berlin? Wódz III Rzeszy z przerażeniem odkrywa, że mamy rok 2011.
„On wrócił” to ostra satyra na współczesne Niemcy. Tak ostra, że mogła wyjść tylko spod pióra Niemca. Hitler znakomicie odnajduje się we współczesności. Jego rodacy biorą go za performera. A kiedy z pełną powagą głosi swoje nazistowskie poglądy, zostaje uznany za komedianta i staje się gwiazdą talk-showów.
Jego antyemigrancka retoryka pada na podatny grunt. Jednocześnie jest zachwycony możliwościami, które daje internet i wraca do współczesnej niemieckiej polityki.
Vermes z goryczą pokazuje, jak łatwo przemycać nazistowską ideologię do współczesnej polityki. I jak wiele nazistowskich postulatów już jest w programach takich czy innych niemieckich partii. Nie jest to tylko wymysł autora – kiedy w 2015 r. nakręcono znakomitą adaptację powieści, Oliver Masucci, aktor grający Hitlera, spotykał się ze zwykłymi Niemcami i jako Hitler rozmawiał z nimi bez scenariusza, za to przy włączonych kamerach. Spontaniczne reakcje jego rodaków niepokojąco przypominały te opisane w książce.
Książka jest zabawna, niepoprawna politycznie i jadąca po bandzie. Gorzej, że autor ma dużo racji, a kolejne wybory w różnych krajach Europy podkreślają aktualność tej wydanej niemal 10 lat temu powieści.