Warto przy tym odróżnić na pozór podobne fantastykę postapokaliptyczą i antyutopię. Najkrócej mówiąc postapokalipsa opisuje świat po jakiejś katastrofie, która wygubiła większość ludzkości, a resztę skazała na życie w bardzo ciężkich i nieprzyjaznych warunkach. Można tu wspomnieć o niektórych opowiadaniach Philipa Dicka, kilka powieści Stephena Kinga, „Jestem Legendą” Richarda Mathesona czy stosunkowo niedawną „Apokalipsę według Pana Jana” Roberta J. Szmidta. Antyutopie opisują społeczeństwa powstałe na skutek przemian społecznych i politycznych. Często mówią o próbach stworzenia społeczeństwa idealnego według wzorców totalitarnych. Do najbardziej znanych należą „Rok 1984” George’a Orwella, „Nowy Wspaniały Świat” Aldousa Huxleya czy „Fahrenheit 451” Raya Bradbury’ego.
W postapokalipsie można wyróżnić kilka wyraźnych trendów. Najczęściej to ludzie sami ściągają na siebie zagładę poprzez stworzenie wirusa, który wymknął się spod kontroli, zniszczenie środowiska naturalnego czy wyeksploatowanie zasobów naturalnych. Znacznie rzadziej autorzy decydują się skazać ludzkość na apokalipsę z powodów naturalnych czy działalności sił pozaziemskich. Warto zauważyć, że tematyka zmienia się w miarę jak zmienia się postrzeganie największych zagrożeń dla ludzkości, stąd coraz więcej historii zainspirowanych pesymistycznymi teoriami o stanie ziemskiego klimatu i ekosystemu.
Jednak tym najpopularniejszym jest obraz świata po wojnie atomowej. Pewnie dlatego, że pozwala nagle, całkowicie i praktycznie bez ostrzeżenia wymieść całą ludzkość. „Metro 2033” Dmitrija Glukhovskiego nawiązuje do najlepszych tradycji w tej dziedzinie.
Jak można się domyślić z tytułu jest rok 2033. Ziemia została zniszczona na skutek wojny atomowej, jednak niewiele wiemy o przyczynach i przebiegu konfliktu. Poznajemy tych, którzy przeżyli i mieszkają w moskiewskim metrze, które, jak większość systemów metra na terenie byłego ZSRR, zbudowane zostało, by w razie potrzeby służyć za schron atomowy. Mieszkające tam kilkadziesiąt tysięcy ludzi nie ma pojęcia czy ktoś jeszcze przeżył. Mogą być ostatnimi ludźmi na ziemi, którą opanowały rozmaite zmutowane stwory. Stwory, które często próbują się wedrzeć do metra.
Metro stało się swoistym mikrokosmosem. Poszczególne stacje łączą się i dzielą, handlują i wojują, tworzą nowe religie i ideologie albo fanatycznie wyznają stare. A jedyną powszechnie akceptowalną walutą są naboje do kałasznikowa. Na powierzchnię wychodzą jedynie nieliczni śmiałkowie – stallkerzy, którzy przynoszą do metra rzeczy niezbędne do życia i są traktowani jak bohaterowie.
Metro poznajemy towarzysząc Artemowi, który z WOGN, najdalej wysuniętej na północ zamieszkałej stacji, musi za wszelką cenę przedostać się do Polis, leżącego w centrum systemu metra. Niesie ważną informację, jednak jego droga wcale nie będzie prosta.
Glukhovsky w swojej powieści obficie korzysta z wzorców gatunku, a jego wizja metra jako miniatury świata sprzed wojny jest naprawdę ciekawa. Można mu zarzucić nadmierne wzorowanie się na poprzednikach. Mutanty popromienne nie są niczym nowym, tak samo zresztą jak stalkerzy, których skopiował niemal żywcem z braci Strugackich. Trzeba jednak przyznać, że jego mutanty naprawdę są przerażające i nie ograniczają się do zwykłych przerośniętych gryzoni.
Największą zaletą książki jest jej atmosfera. Metro jest dzikie, nieprzyjazne i tajemnicze. Ludzie znają jedynie fragmenty i nie wiedzą co dzieje się w głębszych i bardziej oddalonych od centrum tunelach. Momentami można odnieść wrażenie, że cały ten system torów wypracował sobie świadomość i nie jest zadowolony z obecności małych szkodników zamieszkujących jego trzewia. Glukhovsky obficie raczy nas tajemniczymi wydarzeniami, a rozwiązanie większości z nich pozostawia wyobraźni czytelnika. Dzięki temu idąc śladem Artema niemal czujemy strach, którym nasiąkły mroczne tunele.
Metro 2033 na pewno nie jest powieścią dla osób lubiących, kiedy ciągle coś się dzieje, gdy jedna dynamiczna walka popędza błyskawiczny pościg, a za nimi następuje gigantyczny wybuch. Glukhovsky preferuje długie i powolne budowanie napięcia, którego nigdy nie rozładowuje do końca. Wręcz przeciwnie, krótkie sceny dynamicznej akcji wręcz to napięcie zwiększają. Oczywiście taka konwencja nie jest dla wszystkich, ale mnie skutecznie przykuła do kolejnych stron aż do finału.
Czytałem w sieci sporo krytycznych opinii na temat Metra 2033. Większość krytyków zarzuca Glukhovskiemu brak oryginalności. Moim zdaniem autor wybrał konkretną konwencję o dość sztywnych ramach i czytelnicy lubiący ten typ powieści czy filmów na pewno bez trudu odnajdą tam znajome elementy. Jednak całość broni się bardzo efektownie i na pewno warta jest polecenia.