Site icon Z pierwszej półki

Robert J. Szmidt – Szczury Wrocławia. Kraty

Robert J. Szmidt - Szczury Wrocławia. KratyCzy zombie apokalipsa może zaskoczyć nas czymś oryginalnym albo choćby dobrym? Temat ten jest w ostatnich latach eksploatowany do granic możliwości w książkach, komiksach, filmach, serialach i grach komputerowych. Jednak na każde „Walking Dead” albo „World War Z” (to książkowe, o filmowym lepiej zapomnieć) przypadają dziesiątki lub nawet setki „dzieł”, o których lepiej nie wspominać.

„Szczury Wrocławia” to trylogia autorstwa Roberta J. Szmidta. Ten pisarz i tłumacz to weteran krajowej sceny postapokaliptycznej. Wystarczy wspomnieć „Apokalipsę według Pana Jana”, „Samotność Anioła Zagłady” czy powieści z uniwersum „Metro 2033„. Biorąc pod uwagę, że publikuje od początku wieku, nie należy do początkujących autorów, którzy podpinają się pod falę popularnego rynkowego trendu, w nadziei, że wyniesie ich na szczyt. Czy w takim razie mamy w „Szczurach Wrocławia” jakieś nowe spojrzenie na klasyczny postapokaliptyczny motyw?

„Szczury Wrocławia. Kraty” to drugi z trzech planowanych tomów. Jak wskazuje tytuł akcja książki rozgrywa się we Wrocławiu, a tłem jest epidemia ospy z 1963 r. W pierwszym tomie, o podtytule „Chaos”, lądujemy w samym środku stolicy Dolnego Śląska, w której nagle okazuje się, że ospa to tylko wstęp do prawdziwego kataklizmu – choroby, która zmienia ludzi w chodzące, krwiożercze żywe trupy. 

Warto wspomnieć, że książka stanowi ciekawy eksperyment literacki. Bohaterowie, od pierwszoplanowych do kompletnie epizodycznych noszą imiona, nazwiska i twarze rzeczywistych ludzi, którzy zgłosili się do tego przedsięwzięcia na facebookowej grupie „Chcę zginąć w Szczurach Wrocławia”. Ale jak to, twarze? Ano twarze, bo w książce znajdziemy ilustracje, a towarzyszą jej krótkie komiksy.

Niektórzy krytycy zarzucają Szmidtowi, że nadawanie imion i nazwisk każdemu epizodycznemu bohaterowi sprawia, że całość „czyta się jak książkę telefoniczną”. Inni, najwyraźniej nieświadomi pochodzenia nazwisk, piszą, że „nazwiska niektórych bohaterów brzmią strasznie sztucznie”. Myślę, że ich pierwowzory mogliby się obrazić 🙂 Jednak moim zdaniem nadaje to książce większego realizmu, a padający ofiarą zombie wrocławianie nie są jedynie statystyką i bezimiennymi trupami, a niemal pełnoprawnymi bohaterami książki.

 

Uwaga, w dalszej części recenzji znajdują się spojlery pierwszego tomu!

 

Drugi tom zaczyna się niemal dokładnie w chwili zakończenia tomu pierwszego. „Czynniki oficjalne” przegrały bitwę o Wrocław. Udało się uniknąć zrzucenia na Wrocław bomby termojądrowej, ale tylko dlatego, że epidemia wybuchła najprawdopodobniej na całym świecie. Przywódcy PZPR wycofali się do bunkra atomowego, zostawiając niemal cały Wrocław w szponach żywych trupów.

W pierwszym tomie autor przenosił nas to tu, to tam po całym mieście, pokazując nieskuteczną walkę z rozprzestrzeniającą się zarazą. Tym razem mamy do czynienia z trzema wyraźnie zarysowanymi grupami bohaterów. 

Pierwszą prowadzi jeden z ocalałych bohaterów „Chaosu”, major Biedrzycki. Razem z resztką oddziałów wojska i milicji wycofuje się na Wielką Wyspę do ogrodzonego Ogrodu Zoologicznego. Klatki po zwierzętach posłużą towarzyszącym mu naukowcom do eksperymentów, a Wielka Wyspa ma stać się bazą, z której wyruszy ekspedycja ratunkowa dla reszty mieszkańców miasta, którzy przetrwali apokalipsę.

Druga to personel więzienia na ul. Kleczkowskiej, czy raczej Klęczkowskiej, jak pisano to w 1963 r. i pisownię te konsekwentnie stosuje Szmidt. Wobec apokalipsy i możliwego wejścia do miasta jednostek Armii Czerwonej, klawisze ściągają za mury swoje rodziny i usiłują tam przetrwać.

Ostatnia wreszcie grupa to więźniowie wypuszczeni z Kleczkowskiej. Mieli zginąć w szponach zombie lub pod bagnetami Krasnoarmiejców, ale coś poszło nie tak i na wolność wyrywa się kilkunastu najgorszych bandytów, którzy do niedawna siedzieli w celach śmierci. Ich przywódcą zostaje morderca i kanibal Fabian Sprycha. Dla nich epidemia to szansa na nowe życie, władzę i kobiety.

O ile w pierwszym tomie mamy do czynienia z walką zombie kontra ludzie, o tyle w drugim dochodzi do głosu klasyczna w tym gatunku zasada, że „człowiek człowiekowi wilkiem” (a zombie zombie zombie). W „Kratach” znajdziemy znacznie mniej scen, w których żywe trupy masakrują cywilów. Za to wypuszczony na wolność i pozbawiony jakichkolwiek hamulców gang Sprychy gwałci, morduje, rabuje i znęca się nad ocalałymi mieszkańcami. Szmidt nie szczędzi nam dokładnych opisów degeneratów i ich wyczynów, a co niektóre nawet wytrawnego fana horrorów mogą przyprawić o mdłości.

(Jeśli jeszcze się nie zorientowaliście – książka zdecydowanie dla czytelników pełnoletnich)

Zmienia się też nieco ton opowieści. W pierwszym tomie dominował tytułowy chaos, poczucie porażki i beznadziei, gdy spychani do defensywy ludzie przegrywają na każdym froncie. W drugim tomie pojawia się cień nadziei, zwłaszcza w wątku majora Biedrzyckiego, który ma swój pomysł na odzyskanie Wrocławia. Czy się uda trudno orzec, bo Szmidt nie ma w zwyczaju kończyć swoich powieści happy endem na siłę. Tymczasem już pierwszy tom pokazał, że „jego” zombie są praktycznie niezniszczalne. Głupie, powolne, ale niezniszczalne. Nawet po spaleniu popiół z zarażonych ciał jest toksyczny i zaraża wszystkich, którzy go wdychają.

Dodatkowym atutem serii jest fantastycznie opisany Wrocław początku lat 60-tych XX w. ze wszystkimi jego kolorytami, dzielnicami, melinami i zwyczajami. Gang Sprychy znajduje schronienie w zajezdni tramwajowej przy ul. Słowiańskiej, która istnieje do dziś i znajduje się nieopodal mojego rodzinnego domu, więc doskonale znam wszystkie zakamarki, które opisuje autor. Ale bez obaw, dokładna znajomość topografii współczesnego czy historycznego Wrocławia nie jest potrzebna do czerpania przyjemności z lektury.

Tak naprawdę nie potrzeba też lektury pierwszego tomu. „Kraty” można spokojnie czytać jako samodzielną powieść. Jako że większość bohaterów zginęła w pierwszym tomie, nie ma problemu z połapaniem się „who’s who” 🙂 Oczywiście zaczynając czytanie od drugiego tomu przegapimy sporo smaczków, ale nie będziemy mieli kłopotu ze zrozumieniem fabuły, dzięki trzystronicowemu wprowadzeniu, streszczającemu wydarzenia „Chaosu”.

„Szczury Wrocławia. Kraty” to świetna propozycja dla fanów zombie apokalipsy. Może nie jest to pozycja tak dobra jak wspomniane „World War Z„, ale w mojej opinii najlepsza ze wszystkiego, co oferują polscy twórcy. 

Exit mobile version