Seria składa się z głównej trylogii, tj. „Czerwony Mars”, „Zielony Mars” i Błękitny Mars” oraz zboru opowiadań „The Martians” („Marsjanie”). Tego ostatniego nie znajdziemy w polskim wydaniu. Jak można się domyślić po tytułach, powieści opisują kolejne stadia kolonizacji i terraformacji Marsa.
„Czerwony Mars” zaczyna się od zabójstwa. John Boone, pierwszy człowiek w historii, który stanął na Marsie, ginie zamordowany na zlecenie niegdysiejszego przyjaciela, a obecnie politycznego rywala, Franka Chalmersa. Po prologu cofamy się o kilkanaście lat. Jest rok 2026. Na Marsa leci pierwsza misja kolonizacyjna. W jej składzie znajduje się setka (a właściwie Pierwsza Setka) starannie wybranych kolonistów, w tym Boone i Chalmers. Śledzimy zmagania kolonistów z codziennością, ich problemy psychologiczne, przyjaźnie, romanse i konflikty. W tym czasie na Ziemi zdominowanej przez wielkie transnarodowe korporacje życie jest coraz cięższe na skutek kryzysu populacyjnego i ekologicznego.
W późniejszych latach obserwujemy napływ nowej ludności na kolonizowanego Marsa, postępy w procesie terraformacji i rosnące napięcia między metropolią i kolonią. Cała trylogia obejmuje czas niemal 200 lat, więc obejmuje również losy potomków Pierwszej Setki.
To co jest najciekawsze w tej serii to jej ogromna złożoność i wieloaspektowość. Przy takiej tematyce łatwo ugrzęznąć w tematach technicznych. Faktycznie, autor pochyla się nad technologiami stosowanymi w terraformacji.
Powieści były pisane na początku lat 90-tych ubiegłego wieku, więc wiemy już, że część pomysłów Robinsona jest nie do zrealizowania. Niektóre technologie poszły w innym kierunku, niż zakładał autor. Nie ma też szans na misję kolonizacyjną na Marsa w 2026 r., a technologii niezbędnych przy terraformacji w większości nie posiadamy nawet w formie prototypów. Nie mówiąc o koszcie. Niemniej zaskakująco wiele pomysłów brzmi rozsądnie nawet po 25 latach rozwoju technologii i nauki. Autor przeprowadził rzetelny research i dba o realizm naukowej strony powieści.
Gdyby Robinson skupił się wyłącznie na technicznych aspektach procesu terraformacji, jego trylogia nie weszłaby do kanonu najlepszych powieści science-fiction. „Trylogia Marsjańska” dotyka znacznie szerszych tematów.
Nie wszystkim spodoba się ideologiczne zacięcie autora. Robinson to pełnoprawny członek amerykańskie Partii Demokratycznych Socjalistów. W książce wyraźnie przebijają się tematy ekologiczne, antykapitalistyczne i socjalistyczne. Wiele frakcji społeczeństwa marsjańskiego planuje zbudować zupełnie nowy typ ekonomii anarchistyczno-komunistycznej, a część członków Pierwszej Setki angażuje się aktywnie w tworzenie marsjańskiej ekonomii darów (ang. gift economy).
Niezależnie jednak od poglądów czytelnika trzeba docenić ogrom pracy jaką autor włożył w realistyczne oddanie napięć i konfliktów obecnych w każdej społeczności. Początkowo główną osią sporu wśród Pierwszej Setki jest konflikt między Czerwonymi, czyli zwolennikami pozostawienia Marsa w stanie jak najbardziej zbliżonym do naturalnego i Niebieskimi, czyli zwolennikami jak najszybszej terraformacji. Szybko jednak tematem konfliktów, niekiedy bardzo ostrych, stają się relacje między Marsem i Ziemią, ustrój społeczeństwa marsjańskiego czy kwestie migracji z Ziemi. Na to nakładają się „stare” przywiezione z Ziemi podziały etniczne i religijne.
Ważnym tematem jest ludzka psychika i przemijanie. Marsjanie wynajdują terapię genetyczną, która przedłuża życie, nawet do kilkuset lat – stąd niektórzy członkowie Pierwszej Setki wciąż żyją w ostatnim tomie, którego akcja rozgrywa się niemal 200 lat po „Czerwonym Marsie”. Autor spekuluje jakie konsekwencje dla naszej psychiki, pamięci i postrzegania świata może mieć tak długie życie. W jaki sposób zmieni to relacje w ramach rodziny i społeczności?
„Trylogia Marsjańska” to dzieło relatywnie trudne w odbiorze. Nie tylko ze względu na objętość – trylogia to ponad 2000 stron w polskim wydaniu – ale i na trudne tematy. Autor ma też tendencję do porzucania pewnych bohaterów na kilkaset stron, a następnie wracania do nich w późniejszym czasie. Jednocześnie wciąż pojawiają się nowi bohaterowie, co wymaga uwagi czytelnika. Wszyscy są jednak bohaterami bardzo wiarygodnymi, ciekawymi i nieszablonowymi, z własnymi motywacjami, przywarami i wadami.
Nie znaczy to, że książkę czyta się źle. Ale jeśli oczekujesz czytadła, w którym przewracasz strony jedna za drugą bez konieczności skupienia, to „Trylogia Marsjańska” nie jest dla ciebie. Tę serię najlepiej czytać niespiesznie, rozważając poruszane w niej ponadczasowe tematy. Jednak zdecydowanie warto.
Czasami zdarzają się dzieła tak przełomowe, że kiedy je czytamy wydają się wtórne – tak często są wykorzystywane jako inspiracja czy wręcz plagiatowane przez innych twórców. Tak jest z „Drakulą”, „Frankensteinem”, „Romeo i Julią” i innymi klasykami. „Trylogia Marsjańska” nie zajmuje może miejsca na piedestale literatury światowej razem z wymienionymi przed chwilą dziełami, ale jej wpływ na niszę science-fiction, który roboczo nazwę „literaturą marsjańską” jest przemożny. Odczujemy go nawet w grach planszowych – znakomita „Terraformacja Marsa” z 2016 r. inspiruje się trylogią Robinsona do tego stopnia, że w pierwszej chwili myślałem, że to adaptacja „Trylogii Marsjańskiej”. W rzeczywistości nie ma z nią nic wspólnego, poza wyraźną inspiracją w zakresie futurystycznych technologii czy struktury politycznej Marsa.
Jako ludzkość wciąż szykujemy się do misji na Marsa, a docelowo jego kolonizacji. Skupiamy się przy tym na technicznych i medycznych aspektach problemu. „Trylogia Marsjańska” powinna być lekturą obowiązkową w NASA czy SpaceX. Poruszone w niej problemy ekonomiczne, społeczne i kulturowe możemy rzeczywiście napotkać, gdy wreszcie za kilkadziesiąt czy może sto lat zabierzemy się do kolonizacji najbliższego kosmicznego sąsiada.
Zobacz też:
James S. A. Corey – Seria Expanse
Bohdan Szymczak – Pusta Ziemia