Na piwie specjalnie się nie znam. Lubię czasem wypić i cieszę się, że piwna rewolucja daje mi wybór większy niż ten sam jasny sikacz eurolager w tysiącach różnych opakowań. Dlatego z ciekawością sięgnąłem po książkę Tomasza Kopyry, którego bez odrobiny przesady można nazwać twarzą polskiego piwowarstwa domowego i najpopularniejszego krajowego vlogera piwnego. Liczyłem, że dowiem się czegoś więcej o tym trunku.
Niestety pewne rzeczy, które nie rażą, kiedy opowiada się je przed kamerą, kompletnie nie uchodzą w piśmie, a zwłaszcza w książce. Prawdę mówiąc w pierwszej chwili byłem przekonany, że Kopyra wydał książkę własnym sumptem jako selfpublishing i stąd różne warsztatowe niedociągnięcia. Jednak nie, za wydanie odpowiada oficyna Znak, która (o ile mi wiadomo) jeszcze nie zwolniła wszystkich redaktorów.
Można oczywiście założyć, że książka blogera powinna pozostać niczym bloger świeża i wiarygodna. I można wybaczyć sporą potoczystość kolejnych zdań, w końcu nie wszystko musi zostać napisane językiem wycyzelowanym jak u Dickensa. Jednak od tego jest redaktor, żeby poprawiać pewne błędy vlogera znanego raczej z mówienia niż pisania.
Zacznijmy od grzechu pierwszego, czyli chaosu. Vlogowe nagrania Kopyry też do najbardziej uporządkowanych nie należą, ale pewne rzeczy mogą na wideo ujść na sucho. Zwłaszcza że autor w chwili kończenia nagrywania często jest mniej trzeźwy niż na początku, bo jak może być inaczej, gdy rzecz dotyczy degustacji piwa 🙂
Jednak w książce, którą można i należy dokładnie zaplanować, to grzech. Autor plącze się w dygresjach, niektórych wątków nie zamyka, a pewne kwestie powtarza do znudzenia. Zdanie mówiące, że największymi wrogami piwa jest przegrzanie i naświetlenie będzie mi się chyba śniło po nocach. W efekcie książka choć krótka, to ogromnie przegadana. Treści warte przekazania spokojnie można było zmieścić w połowie objętości. Cała konstrukcja jest trochę vlogowa, odcinkowa, przez co czyta się ją jak zbiór felietonów, a nie spójny materiał.
Chaos objawia się też w kompletnie niezrozumiałych zdaniach złożonych. Kopyra miesza podmioty i wstawia zdania, którym brak logicznego sensu. Czasami z kontekstu można wywnioskować „co autor miał na myśli”, ale nie zawsze. Błędy to niestety w naszym społeczeństwie powszechne, ale w końcu od tego jest wydawnictwo, żeby takie rzeczy szlifować. Na stronie redakcyjnej podpisała się pani redaktor. Mi byłoby trochę wstyd. Nawet jeśli surowy materiał był dużo gorszy, w co jestem w stanie uwierzyć.
Drugą wadą, która obciąża po równo autora i wydawnictwo, to fatalna jakość wydania. Kiepski papier jestem w stanie zrozumieć w sytuacji, gdy branża musi ciąć koszty. Ale ten papier ma potężną gramaturę! Czy nie lepiej byłoby zastosować papier lepszy a cieńszy? Tylko że wówczas czytelnicy mogliby się zacząć zastanawiać czy warto zapłacić 40 zł ceny okładkowej za niecałe 250 stron… no właśnie, czego? Na pewno nie treści, bo jak już wspomniałem, spora część się powtarza. Do tego duża, rozstrzelona czcionka i ilustracje.
Ilustracje z prywatnego archiwum Kopyry mają swój urok, ale nie mogą być jedynymi. Autor na piwie zna się świetnie, ale na fotografii za grosz. Zdjęcia są kiepskiej jakości, źle oświetlone i skadrowane. I żeby to jeszcze były jakieś unikatowe fotografie. Ale większość to rzeczy, które spokojnie można znaleźć za kilka dolarów na stockach (np. uprawa chmielu) albo dostać w dobrej jakości od firm zainteresowanych promocją (np. kadzie i inne elementy linii produkcyjnych w browarach).
Kończę już pastwić się nad tą książką. Muszę powiedzieć, że wbrew wszystkiemu dowiedziałem się z niej sporo ciekawych rzeczy, choć wiele wartościowej treści już przewinęło się we vlogach. Autor przedstawia trochę historii piwowarstwa, opisuje równe gatunki piwa i wreszcie udziela rad początkującym degustatorom i domowym piwowarom.
Z książki „Piwo. Wszystko co musisz wiedzieć, żeby nie wyjść na głupka” można co nieco wyciągnąć. Niestety przypomina to grzebanie w mule w poszukiwaniu złota. Narobisz się, a wyłowisz drobinki. Więcej tu „zasług” wydawnictwa, które nie dopilnowało porządnej redakcji i oprawy, niż samego autora. On ma się znać na piwie, nie na pisaniu. Szkoda, że ci co na pisaniu znać się powinni, nie wykonali swojej roboty najlepiej.