A może rzucić to wszystko i wyjechać… No, może nie w Bieszczady, ale do ciotki w małej miejscowości. Do tego podjąć pracę w klinice weterynarii i nekromancji prowadzonej przez nieumarłą lekarkę – lisza, a twoim kolegą z pracy jest faun. W taką rzeczywistość wkracza Florentyna Kuna, techniczka weterynarii, którą z poprzedniej pracy w dużym mieście wygnał toksyczny szef. Dziewczyna zamierza dojść do siebie po traumatycznych przeżyciach, ale szybko okazuje się, że nie dane jej będzie się nudzić, bo jej klinika jako jedyna w okolicy przyjmuje magiczne zwierzęta. A to oznacza nie tylko malutkie wolpertingery, ale także chimery i jednorożce.
Urban fantasy to podgatunek fantastyki, w którym światy magiczny i nasz współistnieją. W ramach tej ogólnej zasady mamy wiele odmian, ale zdecydowana większość takich historii rozgrywa się we współczesnym środowisku wielkomiejskim (stąd nazwa), a światy magiczny i ludzki są od siebie mniej lub bardziej odseparowane, niczym w Harrym Potterze (którego jednak nie sposób do urban fantasy zaliczyć).
Mamy też pewien określony archetyp bohatera (lub bohaterki). Z reguły to jakiś detektyw, gliniarz, ewentualnie inny „badass”, który ma wejść między wampiry, wilkołaki i podobne stwory, rozwiązać zagadki, walczyć ze złymi stworami i ratować świat albo przynajmniej swoje miasto.
Tymi konwencjami ciekawie bawi się Joanna Gajzer. Zamiast tętniącej życiem metropolii mamy Zrębki, niewielką miejscowość. I to prawdziwą wioskę, z dala od dużych ośrodków, a nie podmiejską sypialnię. Zamiast twardej jak głaz policjantki mamy nieco zahukaną i szukającą swojego miejsca techniczkę weterynarii. A magia stanowi integralną część świata, choć stosunkowo nową, bo napłynęła na Ziemię dopiero po tajemniczej katastrofie związanej z koniunkcją sfer wywołanej przez pewnego amerykańskiego miliardera.
W efekcie dostajemy powieść bardzo swojską ze znanymi nam z problemami. Niewielu z nas mierzyło się ze strasznymi magicznymi potworami. Ale zdecydowana większość próbowała rozgryźć szefową w nowej posadzie. A to że szefowa jest nieumarła i para się magią nekromantyczną nie ma tu większego znaczenia. W końcu wielu szefów ma dziwne hobby, a ich zdolność empatii wobec pracowników pozostawia wiele do życzenia. Choć forma jest fantastyczna, sednem historii jest młoda kobieta szukająca swojego miejsca w świecie, zarówno prywatnie, jak zawodowo.
Autorka sama z wykształcenia jest technikiem weterynarii. Nie podejmuję się określić ile z niej otrzymała Florentyna, ale ewidentnie klinika „Usługi weterynaryjno-nekromantyczne” wiele zawdzięcza osobistym doświadczeniom Gajzer lub jej kolegów z branży. Sceny zabiegów i opieki nad zwierzętami mają bardzo dużo realizmu i opowiedziane są z dużym polotem i humorem. Szczegółów jest akurat na tyle, by przydać historii realizmu, ale nie na tyle dużo, by czytelnika znudzić lub zniesmaczyć.
Ale chwila, przecież prawdziwi technicy weterynarii na pewno nie musieli leczyć chimery? Oczywiście że nie, ale nawet jeśli stwór jest magiczny lub magiczna jest przyczyna choroby (jak pył wróżek), to wciąż są to zwierzęta o normalnych potrzebach, a także silnej więzi ze swoimi ludzkimi opiekunami.
Ważnym aspektem całej historii jest też odzyskanie przez Florkę pewności siebie po traumatycznych przejściach. Tu mam nadzieję, że autorka nie czerpie z własnych doświadczeń, ale problem mobbingującego szefa niestety jest zjawiskiem, z którym wielu z nas przyszło lub przyjdzie się zmierzyć.
W poprzedniej pracy główna bohaterka była bezlitośnie krytykowana i mieszana z błotem, a jej profesjonalne kompetencje nieustannie poddawano w wątpliwość. Po ucieczce z dotychczasowej pracy musi odbudować poczucie własnej wartości. Niestety nie jest to proces prosty ani liniowy. Problemy psychologiczne po podobnych przejściach w pracy to temat bardzo ważny i choć cała książka ma dość lekki ton, autorka ich nie bagatelizuje, a walka Florki z własnymi wewnętrznymi demonami jest niemniej bohaterska niż starcia z prawdziwymi demonami w innych powieściach urban fantasy.
Plus należy się Gajzler również za sięganie do mało znanych elementów folkloru z różnych części świata. Choć mam na koncie kilkaset różnego rodzaju powieści, gier, filmów i seriali fantasy, wielokrotnie w trakcie lektury musiałem szukać wymienianych stworów w Google, bo autorka nie ogranicza się do greko-rzymsko-wampirzo-wilkołaczego kanonu.
„Necrovet” jest wyraźnie pomyślany jako początek nowego cyklu. Sporo mamy tam niejasności i luźnych nitek. Kim właściwie jest i czego chce Izabela nieumarła weterynarz nekromanta? Jaki jest nowy plan tajemniczego miliardera, który doprowadził do powrotu magii na świat? Czy Florce uda się ostatecznie odzyskać równowagę i spokój ducha? Nie jest to powieść, która rzuciła mnie na kolana, ale z przyjemnością przeczytam kontynuację.