Brandon Sanderson – Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii

Na polu zboża pośród nadpalonych łanów budzi się mężczyzna odziany w mieszaninę nowoczesnego i średniowiecznego ubioru. Nie wie kim jest, co tu robi, a jego jedyną wskazówką jest przewodnik pod tytułem „Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii”. Niestety wszystko wskazuje na to, że wybuch, który spalił zboże, poważnie uszkodził jego jedyny łącznik z późniejszymi czasami i pozostało mu tylko kilka przypadkowych fragmentów.

Tak rozpoczyna się najnowsza powieść Brandona Sandersona. To jeden z najlepszych i najbardziej poczytnych autorów fantasy, a jego „Z mgły zrodzony” i cała wielka epopeja Cosmere zrewolucjonizowały i zrewitalizowały klasyczne fantasy.

Sanderson jest pisarzem bardzo dobrym, ale i niezwykle produktywnym. Do tego mistrzem autopromocji i to w najlepszym tego słowa znaczeniu – nie nachalnym akwizytorem, a raczej osobą, która potrafi dotrzeć do czytelnika, zainteresować go i związać ze sobą na stałe w symbiotycznej relacji.

Autorowi nie wystarcza gigantyczne przedsięwzięcie jakim jest uniwersum Cosmere, w którym osadza większość swoich powieści. W czasie pandemii Covid-19 najwyraźniej miał za dużo czasu, więc z nudów wymyślał dodatkowe historie dla rozrywki swojej i małżonki. Skróconą historię powstania „Oszczędnego czarodzieja…” autor prezentuje w posłowiu do książki, więc tu tylko nadmienię, że jest to część „Sekretnych projektów”, które zostały wydane dzięki najbardziej udanej kampanii Kickstartera w historii.

Ten, który omawiam w tym tekście nosi numer 2 i jest całkowicie samodzielną pozycją, niezwiązaną (przynajmniej na razie) z szerszym Cosmere. Jest to książka dość kompaktowa (372 str. w polskim wydaniu) i może być dobrym sposobem na zapoznanie się z Sandersonem bez wchodzenia od razu w epickie cykle liczące wiele tysięcy stron każdy.

Zobacz też: Top 10 pojedynczych powieści wartych polecenia

Motywem przewodnim tej powieści jest tożsamość. Autor sam porównuje konstrukcję swojego dzieła do „Tożsamości Bourne’a” Roberta Ludluma i „Projektu Hail Mary” Andy’ego Weira.

Mamy oto głównego bohatera (dość szybko dowiadujemy się, że ma na imię Johnny), który nic nie pamięta. Poznajemy otaczający go świat anglosaskiej średniowiecznej Anglii – choć nie do końca historycznej, bo mamy do czynienia z historią alternatywną – a także kolejne fragmenty przewodnika wspólnie z nim. Co jakiś czas wracają do niego okruchy własnej przeszłości. Przewodnik uprzedzał, że taka amnezja może się przytrafić.

Johhny początkowo chce przetrwać i wrócić do domu. Ale jak tu w ogóle trafił i dlaczego? Wiele wskazuje na to, że przybył w przeszłość z własnej woli, ba, może nawet za to zapłacił. Dysponuje modyfikacjami organizmu, które w nowej rzeczywistości czynią go niemal bóstwem, a już na pewno superbohaterem. Lub czarodziejem, jak chce przewodnik. Szybko zostaje wplątany w wydarzenia toczące się w jego nowej rzeczywistości. Czy powinien się wtrącić? Jak powinien to zrobić? I czemu pojawiają się inni „czarodzieje”, którzy wydają się go poszukiwać?

W miarę odzyskiwania wspomnień Johnny stopniowo buduje sobie nową tożsamość. To jej używa, by reagować na zachodzące wydarzenia. Tylko że z każdym kolejnym odzyskanym wspomnieniem musi modyfikować swoje zdanie o dawnym Johnnym. W pewnym momencie jego obecna i dawna tożsamość muszą się zderzyć, która wygra?

Sanderson każe nam zastanowić się nad tym, co sprawia, że jesteśmy sobą. Czy to nasze predyspozycje? Umiejętności? Dawne przeżycia i doświadczenie? Każda z podejmowanych decyzji? Czy możemy starą tożsamość odrzucić i zbudować na nowo, a może niezależnie od punktu początkowego, na końcu naszej ścieżki stoi to samo „ja”?

Naturalnie ani pomysł ani stawiane przez Sandersona pytania nie są niczym nowym ani odkrywczym. Jednak wszystko to dzieje się w bardzo ciekawej i rzadko spotykanym otoczeniu wczesnośredniowiecznej anglosaskiej Anglii. To fascynujący okres, o którym naukowcy wciąż wiedzą mniej, niż by chcieli, a nam w Polsce prawie nieznany. Sanderson bogato kreśli obraz stosunkowo prostych i niewielkich społeczności położonych w miejscu zderzenia miejscowej osiadłej kultury z nadchodzącą normańską nawałnicą. Warto przy tym pamiętać, że mamy do czynienia z historią alternatywną (np. bez chrześcijaństwa) stąd autor pozwala sobie na sporo inwencji twórczej, jednak wyraźnie poprzedził pracę rzetelnym researchem historycznym.

Nietypowo dla Sandersona stawką tej przygody nie są losy świata. Losy pojedynczych ludzi i społeczności jak najbardziej, ale nie sama natura magii i świata. Stąd ta opowieść jest nieco lżejsza i bardziej treściwa niż typowe powieści tego autora – nie wchodzimy w masę pobocznych wątków, dygresji i bogate tło. Z pewnością kilka razy uśmiechniecie się w czasie lektury, ale nie mamy do czynienia z parodią. To wciąż powieść awanturnicza z pogranicza fantasy i science-fiction.

Polskiemu czytelnikowi zapewne nasunie się skojarzenie z „Panem Lodowego Ogrodu” Jarosława Grzędowicza. Tu też mamy do czynienia z przybyszem z innej rzeczywistości wyposażonym w nadludzkie dla mieszkańców tego świata zdolności, który planuje pozostawać poza lokalnymi problemami, ale wbrew swojej woli zostaje w nie wciągnięty. „Oszczędnego czarodzieja…” to dzieło znacznie skromniejsze objętościowo i pisane z mniejszym rozmachem niż „Pan Lodowego Ogrodu”, ale wiele pomysłów i rozwiązań fabularnych jest podobnych. Wątpię jednak, by Sanderson inspirował się niezbyt znaną za granicami i, o ile mi wiadomo, nieprzetłumaczoną na angielski, powieścią polskiego autora.

„Oszczędnego czarodzieja poradnik przetrwania w średniowiecznej Anglii” to bardzo dobra lektura, idealna dla osób, które szukają czegoś ciekawego do czytania bez konieczności rozpoczynania „romansu” z kolejną wielotomową serią albo chcą się przekonać o co właściwie chodzi z tym całym Sandersonem.

Leave a Reply

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *