Na powieści, która ma być zamknięciem i podsumowaniem pięciu serii spoczywa wielki ciężar oczekiwań. Zwłaszcza jeśli te książki, publikowane przez ćwierć wieku, wykreowały złożony, bogaty świat i wychowały kilka pokoleń fanów.
„Przeznaczenie skrytobójcy” to przede wszystkim zamknięcie serii o przygodach skrytobójcy Bastarda Rycerskiego i jego najlepszego przyjaciela Błazna. Cykl rozrósł nam się do dziewięciu tomów podzielonych na trzy trylogie. Jednak najnowsza powieść Robin Hobb to również kontynuacja dwóch innych serii osadzonych w tym samym świecie: „Kupcy i ich żywostatki” oraz niewydanych w Polsce „Kronik Deszczowych Ostępów”.
Historia Bastarda i historia Deszczowych Ostępów już się wcześniej przenikały, ale po raz pierwszy bohaterowie obu serii zajmują wspólnie miejsce na scenie na dłużej.
Cała seria, zapoczątkowana w 1995 r. powieścią „Uczeń skrytobójcy” opowiada losy Bastarda Rycerskiego, syna księcia z nieprawego łoża. Nie może zasiąść na tronie, więc ówczesny monarcha przeznacza mu rolę szpiega i skrytobójcy. Bastard stara się dobrze wypełniać powierzoną mu rolę, ale na przeszkodzie staje jego dziedziczna magia, spiski, wojny i trudny wybór między obowiązkiem i osobisty szczęściem.
W „Przeznaczeniu skrytobójcy” Bastard jest już mężczyzną w kwiecie wieku, a właściwie w wieku przedemerytalnym. Mimo to musi wypuścić się na drugi koniec świata, by pomścić śmierć małej córki. Córki, którą za swoją uważa również Błazen. Czytelnicy poprzednich tomów wiedzą, że mała Pszczoła nie zginęła, ale została uprowadzona przez okrutną sektę.
Tak jak w poprzednim tomie, śledzimy dwa wyraźnie oddzielone wątki. Jeden to zmagania Pszczoły z porywaczami, drugi to podróż Bastarda i Błazna, którzy trafiają do miasta smoków, Deszczowych Ostępów, na Wyspy Pirackie i do Miasta Wolnego Handlu.
Oba wątki to narracja pierwszoosobowa. Poznajemy więc ciężką walką Pszczoły o przetrwanie, okrucieństwa jej porywaczy, desperację i próby uwolnienia się z niewoli. Z drugiej strony Bastarda gna głównie żądza zemsty, dla której jest w stanie wiele zaryzykować, a jeszcze więcej odrzucić.
„Przeznaczenie skrytobójcy” i cała trylogia często uderzają w nieco nostalgiczne tony. W pierwszej trylogii Bastard jest młodzieńcem, pełnym gniewu, zapału i szlachetnych ideałów. W drugiej mężczyzną ciężko doświadczonym przez życie, nieco bardziej cynicznym. Trzecia od początku sugeruje, że to „ostatnie rodeo” przed ostateczną emeryturą. Autorka wraca do postaci znanych z poprzednich powieści. Czasami wręcz zbyt nachalnie. Można odnieść wrażenie, że niektóre wątki to czysty „fan service”, czyli coś obliczone jedynie na poklask oddanych czytelników.
W pierwszej trylogii motywem przewodnim był konflikt między obowiązkiem i osobistym szczęściem. W drugiej niełatwe relacje przyjaciół. W trzeciej na pierwszy plan wysuwają się relacje ojca z córką. Niestety traci na tym dynamika akcji. Najciekawiej jest, gdy Bastard uważa córkę za zmarłą. Gdy są razem, wszystko niepokojąco skręca w stronę powieści obyczajowej.
„Przeznaczeni skrytobójcy” to przede wszystkim akcja. Zarówno Pszczoła, jak jej ojciec, będą musieli dokonywać ekstremalnych czynów i wykorzystywać dobrych ludzi do robienia ciężkich i niebezpiecznych rzeczy. Muszą sobie zadać pytanie czy cel uświęca środki, a jeśli nie, to gdzie leży granica.
Niestety „Przeznaczenie skrytobójcy” kontynuuje trend obecny w powieściach Hobb od samego początku. Im dalej, tym więcej magii. Oczywiście trudno wyobrazić sobie fantasy bez magii, ale „Trylogia skrytobójcy” była świetnym przykładem tzw. „low magic setting”. Magii było tam niewiele, była trudno dostępna, a z tego względu znacznie bardziej fascynująca. Im dalej, tym magii jest więcej. W ostatnim tomie Bastard natyka się na magię dosłownie na każdym kroku, niczym gracz zbierający magiczne przedmioty w serii „Diablo”. Czasami można odnieść wrażenie, że gdy autorka potrzebuje wprowadzić coś nowego do fabuły, wymyśla nowy magiczny przedmiot.
W seriach fantasy ważna jest wiedza kiedy skończyć. Prawdę mówiąc bardzo żałuję, że Hobb zdecydowała się w ogóle kontynuować „Trylogię Skrytobójcy”. Gorzkie, niejednoznaczne zakończenie pierwszej trylogii było znakomite przez swoją nieoczywistość. Druga trylogia dostała niemal baśniowe szczęśliwe zakończenie. Trzecia? Nie chcę spojlerować, ale jest gdzieś pomiędzy. Zakończenie jest znacznie ciekawsze niż w drugiej serii, ale mimo wszystko nie dorównuje temu pierwotnemu.
Ten tom kończy już chyba serię o Bastardzie i Błaźnie. Wątki są podomykane, choć świat istnieje dalej, więc zawsze można dopisać kolejny tom. Fani nie powinni czuć się zawiedzeni, choć żadne późniejsze dzieło Hobb nie dorównało oryginalnej trylogii.