Większość autorów powieści przykłada największą wagę do postaci, ich charakterów, dynamiki relacji między nimi, natury konfliktu napędzającego akcję i motywu przewodniego swojej historii. Do dialogów i scen akcji. I słusznie, bo to te elementy stanowią o ciekawej opowieści.
Jednak nawet najlepsza opowieść może nie trafić do czytelnika, jeśli nie zostanie odpowiednio osadzona. Spójny i przemyślany świat przedstawiony to fundament, na którym można zbudować opowieść. Czytelnik, który uwierzy, że świat opowieści jest światem realnym, a przynajmniej prawdopodobnym, chętniej zaangażuje się w przygody bohaterów w nim żyjących.
Niniejszy tekst jest wstępem do całej serii wpisów. Omówię w nim kolejne aspekty tego, co w literaturze anglojęzycznej nazywane jest „worldbuilding”, a na polski można przełożyć jako „światotworzenie” lub „tworzenie świata przedstawionego”. Mam nadzieję, że ten materiał przyda się pisarzom, scenarzystom, twórcom gier komputerowych, mistrzom gry RPG i wszystkim osobom snującym własne opowieści. A także czytelnikom, widzom i graczom, by mogli docenić tych, którzy robią to dobrze.
Możecie zapytać jakie mam ku temu kwalifikacje.
Po pierwsze jestem czytelnikiem z grubo ponad tysiącem przeczytanych powieści na koncie. I wierzcie mi, mało co mnie tak irytuje jak przerywanie lektury dobrej powieści i zastanawianie się z czego żyją mieszkańcy tego kompletnie odizolowanego, zlokalizowanego w skrajnie niesprzyjającej okolicy, a jednocześnie wielkiego, silnego i mega ważnego dla fabuły miasta.
Po drugie mam za sobą nieco sesji RPG w roli mistrza gry. I choć wiele roboty w zakresie świata przedstawionego robił za mnie podręcznik opisujący ogólne ramy świata, to jednak musiałem każdorazowo mieć w głowie pełne tło naszej przygody. Zwłaszcza w sytuacji, w której gracze nie chcieli robić tego, co mistrz gry sobie zaplanował. Kiedyś moja drużyna spędziła całą sesję organizując pracę tawerny, którą dostali od wdzięcznych władz miasta za uratowanie ich przed złym magiem. Coś, co miało być zabawnym bonusem okazało się kilkugodzinną przygodą w pełnym wymiarze. A nie zdołałbym tego poprowadzić, gdybym nie miał wiedzy na temat funkcjonowania świata, w którym przeżywaliśmy nasze przygody.
Po trzecie jestem z wykształcenia politologiem. To taki śmieszny kierunek, kompletnie nieprzydatny praktycznie, ale dający bardzo szeroki ogląd na funkcjonowanie społeczeństwa. Na tych studiach przyglądamy się funkcjonowaniu władzy i administracji, ale też socjologii, ekonomii, prawu, relacjom między państwami i blokami państw, zależnościom między polityką i geografią (geopolityce) i wielu innym kwestiom. W efekcie pracuję w kompletnie innej branży, ale na światy przedstawione patrzę pod kątem funkcjonowania pokazanych w nim społeczeństw.
Czy tworzenie świata przedstawionego to tylko fantastyka?
To wszystko o czym piszę najczęściej kojarzy się z fantastyką i to jeszcze w jej „epickiej” odmianie. Wiedźmin, Gra o Tron, Władca Pierścieni, Diuna, Ziemiomorze. Znacie ten klimat. Świat, w którym trzeba wymyślić geografię, politykę, ekonomię, religię, formy organizacji społecznej, a często zmodyfikować prawa fizyki (magia!). Tolkienowskie Śródziemie powstało, bo skrajnie nerdowski brytyjski lingwista potrzebował jakiegoś miejsca, w którym będą mówili jego wymyślonymi językami.
Jednak to o czym piszę dotyczy nie tylko fantastyki. Nawet jeśli piszesz realistyczną powieść, której bohaterem jest korpoludek-pracoholik przeżywający katusze, gdy podczas epidemii musi spędzić dwa miesiące w domu z żoną, której już nie zna i nie rozumie, musisz jakoś osadzić ich w świecie. W jakim żyją kraju? W jakim mieście? Jak przebiega epidemia w ich otoczeniu? Czy będzie to COVID-19, czy postanowisz użyć innej choroby? W jaki sposób w ich grupie społecznej kształtują się typowe relacje z rodziną, przyjaciółmi, znajomymi? Czy ich korporacja będzie prawdziwa, czy stworzysz jakąś na potrzeby swojej historii? Jak będzie zorganizowana i jakie będzie w niej miejsce bohatera?
W przypadku powieści historycznej musisz rozumieć kontekst, sposób myślenia osób z odległych czasów. Być może ze zdumieniem odkryjesz, że Mieszko I i Bolesław Chrobry funkcjonowali jak ściągający haracze mafijni bossowie, a nie jak politycy w XX i XXI-wiecznym rozumieniu. Że zamek nie był samotną twierdzą, a centrum lokalnego życia, a miasta nie wyrastały przypadkiem i same z siebie. Że przez ponad 90% ludzkiej historii zdecydowana większość ludzi żyła na wsi i uprawiała rolę produkując niewiele ponad własne potrzeby.
Jasne, to nie będzie tworzenie ani wymyślanie, tylko raczej research. Tylko że potem autor musi zdecydować co z tego wykorzystać i w jaki sposób. Jeśli hiperrealistycznie spróbujemy przedstawić średniowieczny sposób myślenia i funkcjonowania otrzymamy bohaterów, z którymi czytelnik w XXI wieku nie będzie chciał, ani nawet potrafił się identyfikować.
A poza tym również w fantastyce ogromna część tworzenia świata przedstawionego to research naszego świata. W większości wypadków autorzy nie tworzą przecież czegoś zupełnie nowego. Nowa geografia, polityka, magia itd., ale w mniej lub bardziej znajomych realiach. W większości powieści woda nie płynie pod górę, występują ludzie i rasy humanoidalne, mamy pieniądze, narzędzia, broń, systemy polityczne, religijne i społeczne, a wszystko to wzorowane na naszym świecie. W większości wypadków średniowieczu, ale mamy przecież silny nurt steampunkowy. Z kolei science-fiction to pewne przewidywania co do rozwoju naszej rzeczywistości. Tak naprawdę dobra powieść fantastyczna powinna być zabójczo realistyczna, poza tymi aspektami, które z pełną świadomością i premedytacją są wymyślane przez autora na nowo.
Co wbrew pozorom trudno zrobić dobrze, ale do tego jeszcze dojdziemy.
Po co myśleć o tworzeniu świata przedstawionego?
Bo czyni to opowieść bardziej kompletną. Jasne, można dokładnie zarysować bohaterów i ich najbliższe otoczenie, a resztę sprowadzić do bardzo grubych pociągnięć pędzla. Takie niewyraźne tło, jak na obrazach impresjonistów. To szacowny kierunek, który ma swoich wybitnych przedstawicieli. Jednak przemyślenie świata przedstawionego daje liczne korzyści.
Przede wszystkim impresje sprawdzają się głównie w krótkich formach – opowiadaniach, najwyżej pojedynczych powieściach. Tymczasem współczesna kultura się serializuje. Czytelnicy i widzowie oczekują wielotomowych sag, długaśnych seriali i całych „cinematic universe”. Jeśli twoja opowieść odniesie sukces, na pewno pojawi się zapotrzebowanie na ciąg dalszy, nawet bez wcześniejszych planów w tym zakresie. Jeśli masz dobrze przemyślany świat przedstawiony (lub przeprowadzony rzetelny research), łatwiej będzie wygenerować nowe konflikty i wyzwania dla bohaterów bez wewnętrznych sprzeczności między kolejnymi tomami czy odcinkami. Nie ma nic gorszego niż sztuczne „odkrycia” lub nakładanie na bohatera sztucznych ograniczeń, by naprawić jakiś nieprzemyślany błąd z wcześniejszych części.
Po drugie przemyślane tło ułatwi ci prowadzenie akcji. Jeśli wiesz jak żyją mieszkańcy miasta, w którym umieszczasz bohatera, łatwiej wymyślić drobiazgi, które pozwalają czytelnikowi lub widzowi wejść mocniej w opowieść. Jak wygląda handel na ulicach? Czy w korporacyjnym biurowcu jest wszechwiedzący portier? Czyje sztandary powiewają na budynkach rządowych? Czy za przestrzeganie prawa odpowiada służba miejska, rządowa, a może religijna? Co robią drugo- i trzecioplanowi bohaterowie, gdy przebywają z dala od akcji opowieści?
Po trzecie wreszcie samo odpowiedzenie na podstawowe pytania dotyczące świata przedstawionego może przynieść ci wiele pomysłów na rozwinięcie fabuły. Czy nasz korpoludek żyje w kraju, gdzie dominuje konserwatywny model rodziny i nie może sobie pozwolić na rozwód z irytującą go żoną? A może to kraj, gdzie 3/4 dzieci rodzi się poza małżeństwem i irytuje go jedynie brak możliwości wizyt u swoich pięciu kochanek? Czy chłopa uprawiającego rolę będzie interesowało jaki król ściąga z niego podatek?
Zacznij od zrozumienia
Żeby stworzyć dobrych bohaterów, trzeba ich zrozumieć. Zrozumieć ich życie i codzienność. Dopiero wtedy można ich wyrwać z utartych kolein i rzucić w wir przygody.
Nieważne czy tworzenie świata przedstawionego to research na temat wiktoriańskiego Londynu, polskiej prowincji XXI wieku czy może rysowanie map wymyślonego świata i opracowanie autorskiego systemu magii. Jeśli nie rozumiesz świata swoich bohaterów, mogą zaskoczyć cię niespodziewanymi problemami.
Albo, co gorsza, to czytelnicy lub widzowie wytkną, że dwie spłukane dziewczyny nie mogą sobie pozwolić na czynsz na Manhattanie, a szóstka „Przyjaciół” nie powinna spędzać całych dni w „Central Perku” zamiast w pracy. Pół biedy, jeśli to kultowy serial komediowy. Ale w poważnej powieści o wyścigu szczurów w korporacji takie rzeczy odebrałyby wiarygodność całej historii.
Niezależnie od tego jak fantastyczne byłyby dialogi i głębokie przesłanie.
Zdjęcie w artykule: Christopher Bruno ze strony FreeImages
99% europejsko-amerykańskiego fantasy jest…chrześcijańsko-rzymska i często także frankijska.
Małżeństwa są monogamiczne, a władzę przejmuje najstarszy syn (zgodnie z prawem salickim).
Monogamia w zasadzie istniała tylko w europejskich imperiach (Grecy-Rzymianie-państwa chrześcijańskie). Była rzadkością w historii świata.
Na dodatek rzadko spotyka się rozwody w fantasy. Co też jest pokłosiem chrześcijańskiej moralności.
W historii cywilizacji najczęstsze były warunkowe monogamie i małe poligamie (w państwach plemiennych równorzędne żony, w większych imperiach była główna królowa + pomniejsze małżonki/konkubiny) a władzę przejmował najszybszy i najbardziej bezwzględny z synów, wybijając konkurencję.
Tolkien może fajnie obmyślił mitologię, ale samo światotwórstwo zupełnie mu nie wyszło.
Raz, że to świat żyjący tysiące lat w stagnacji cywilizacyjnej. Od czasów Feanora niczego nowego nie wymyślono (poza pierścieniami i lepszymi statkami).
Dwa – z czego żyły elfy? Poza jednozdaniową wspominką w Silmarillionie o uprawnych polach i łąkach otaczających Nargothrond nie wynika by elfy cokolwiek uprawiały, a miasta budowano ukryte w lasach (Lorien, Menegroth) lub pośród górskich rozpadlisk (Rivendell)